Trochę kluczyliśmy, ale ostatecznie pół godziny po opuszczeniu Batalhii znaleźliśmy się nad oceanem. Tu od razu ruch był większy. Niedziela, słoneczna pogoda, trudno się dziwić. Miejscowość, do której zgodnie z planem dotarliśmy, nazywa się Nazaré i jest dość rozległa. Właściwie to są dwie miejscowości w jednej. Dolna część leży bezpośrednio nad morzem przy długiej i szerokiej piaszczystej plaży, część górna, zwana popularnie Sitio, zbudowana jest na wysokim klifie. Nie mieliśmy czasu, żeby odwiedzić obie części, skręciliśmy do Sitio.
Nazaré sławne jest z gigantycznych fal, które z uwagi na specyficzne ukształtowanie dna morskiego potrafią się tu tworzyć. To przyciąga najlepszych profesjonalnych surferów, przyjeżdżających do Nazaré bić rekordy. Kultowe miejsce stanowi fort z latarnią morską, znajdujący się na wysuniętym cyplu. Z Sitio prowadzi tam droga, dojście zajmuje pięć minut. Kiedy my byliśmy, wiał mocny wiatr, ale fale nie przekraczały standardowej wysokości. Zmagania surferów można było zobaczyć jedynie na ekranie telewizora (nawet w tej formie wyglądały ekscytująco, co dopiero na żywo), za to w jednej z sal eksponowane są oryginalne deski surfingowe mistrzów tego sportu. Dla fanów to musi być niezła gratka.